Coś mnie podkusiło, żeby ostatni odcinek drogi na Sycylię odbyć na pokładzie promu. Grimaldi Lines pływają z Salerno do Palermo, po drodze do Tunisu. Płynie się w dzień, więc taniej, bo nie potrzeba wykupować kabiny. Wypłynięcie o 12 w południe a w Palermo o 22:30. Zamiast pędzić autostradą można posiedzieć na pokładzie, popatrzeć na bezkresne morze.
To teoria. Praktyka okazała się inna.
Na bilecie jest napisane, żeby zgłosić się do portu 3 godziny wcześniej. Tak też naiwnie zrobiłam. Dowiedziałam się na bramie wjazdowej, że muszę poczekać na parkingu obok, bo jeszcze nie czas. Ustawiłam się pod drzewem w cieniu, puściłam płytę z książką Dana Browna i patrzyłam co się dzieje przy bramie. Nic specjalnego, czasami ktoś wjeżdżał, ale nie wyglądał na pasażera płynącego promem. Po godzinie, lekko wkurzona, poszłam się zapytać. Trzeba zrobić check-in, pojechać navettą na teren portu. Jakieś 150 m. Nie wolno pieszo. Przed odprawą kłębił się tłum, głównie do Tunisu, strasznie długo to trwało. Na dodatek odkryłam, że mój dowód został w hotelu. Pierwszy odruch był, że jadę drogą zamiast tutaj marnować czas i znosić niewygody oczekiwania. Ale nie chcieli ode mnie żadnego dokumentu, więc na swoje nieszczęście zostałam. Znowu navetta i czekanie pod drzewkiem. Godzina odpłynięcia była tuż tuż kiedy łaskawie wezwano do wjazdu. Na teren portu, bynajmniej nie na prom, jak w pierwszym momencie pomyślałam. Mijały 3 godziny.
Na malutkim placyku przed wjazdem na prom panowała Sodoma i Gomora, samochody poplątane we wszystkich kierunkach, w układzie wiadomym tylko maestro di parcheggiare, przystojnemu, wysokiemu mundurowemu i długich włosach, który ustawiał samochody. Zupełnie nie wiem dlaczego stałam w poprzek, przed jakimś furgonem. Ale on wiedział. Do ustawianych kierowców wołał - cofaj, cofaj, będzie słychać... Jednak wszystko szło bezkolizyjnie.
Gdy otoczyły mnie dookoła samochody wypakowane wszelkimi dobrami wiezionymi do Tunezji, już nie było odwrotu. A właśnie bym dojeżdżała do Reggio di Calabria...
Okazało się, że były jakieś problemy techniczne - widziałam odjeżdżający servizio diesel. Jakiś mundurowy to potwierdził.
Minęły następne 2 godziny zanim wjechałam na prom. W międzyczasie zaprzyjaźniłam się z młodym Tunezyjczykiem, mieszkającym od kilku lat w Warszawie, a jadącym do rodziny wypakowanym busem. Potem niestrudzenie mnie podrywał. Dopiero gdy zaczęłam z nim dyskusję o islamie, poszedł spać. A myślałam, że dowiem się coś interesującego u źródła. Prom ruszył około 15:00. czyli 6 straconych godzin. Dojeżdżałabym już do Palermo.
Kolejne 10 godzin spędziłam na fotelu w wielkiej sali, w której Tunezyjczycy rozłożyli się do spania, bo ich czekało jeszcze co najmniej drugie tyle płynięcia. Widać było, że nie pierwszy raz tak podróżują. Mili, uśmiechnięci, gotowi do pomocy, każdy zawzięcie stukający w swego smartfona. O właściwych porach modlili się w niszy korytarza.
Polski Tunezyjczyk opowiadał jak piękna jest jego ojczyzna, dobrzy ludzie i zadał mi pytanie czy boję się muzułmanów. Takich jak on na pewno nie.
Gdy zbliżało się Palermo, było widać już światła, prom się zatrzymał, ale nie odezwał się żaden komunikat, żeby pasażerowie wysiadający w Palermo schodzili do garażu. Drzwi były zamknięte. Było nas zaledwie kilka osób, więc przez moment zwątpiłam, czy nie wypuszczą mnie dopiero nazajutrz w Tunisie...
W końcu, przed pierwszą w nocy, zeszliśmy do garażu, ale samochody stały skłębione w różnych kierunkach, przed nami tylko ściana. Nikogo z załogi kto by chciał to rozplątać. Wyła syrena, ledwo wcisnęłam się do samochodu, bo tuż obok stał furgon. Syrena chyba obudziła załogę, bo pojawili się i jakimś cudem otworzyli drogę do wyjazdu. Dawno nie byłam taka zadowolona, jak wtedy gdy wreszcie zobaczyłam port w Palermo. Nigdy więcej Grimaldi Lines! Takiego grande bordello nigdy jeszcze nie doświadczyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz