Za
oknem wiatr sypie zaspy, a ja myślami i planami już we Włoszech.
Inaczej trudno byłoby wytrzymać w śniegowym więzieniu. Wczoraj
wróciłam z Warszawy, ale moja podróż skończyła się 300 m od
domu – droga była kompletnie zawiana ciężkim śniegiem. Czekałam
3 godziny u sąsiadów zanim odkopano dojazd. Musiała przyjechać
większa maszyna. Dzisiaj droga znowu jest zawiana, jeszcze bardziej
niż wczoraj. Ale mam zapasy jedzenia na długo, więc spokojnie
przesiedzę do odwilży. Słyszę, że dalej wieje. Wymyśliłam, iż
najlepszym rozwiązaniem byłby czołg z demobilu, albo przynajmniej
scott. Można je kupić, ale niestety za drogo, żadna oferta nie
była na moje możliwości. Rozpatruję jeszcze UAZ-a z napędem na 4
koła za 5,5 – 7 tys. zł. To nawet po polu pojedzie, bo pola wiatr
oczyścił i cały śnieg przeniósł na moją drogę.
Gdybym
była o 10 lat młodsza, to bym przeniosła się na południe Włoch.
Nienawidzę zimy. Coraz bardziej. Czytam „Sycylijski mrok” gdzie
autor ze szczegółami opisuje powiązania mafii z polityką, ale nie
zmniejsza to mojego zakochania w Italii. Sycylia to teraz ojczyzna
mojej córki, więc staram się poznać wyspę jak najlepiej. Podczas
mojego ostatniego październikowego pobytu pojechałyśmy w
sycylijski interior. Najpierw kupowałyśmy ceramikę w Santo Stefano
di Camastra. Na Sycylii są trzy najważniejsze ośrodki produkujące
ceramikę – Caltagirone, właśnie Santo Stefano di Camastra i
Sciacca.
Położone
nad morzem na północnym wybrzeżu Santo Stefano di Camastra to ciąg
sklepów z piękną ceramiką. Z ceramiki jest wszystko, nawet ławki,
zlewy, miski, stoły, lampy, ściany.
Chciałabym
mieć stół z ceramicznym blatem. Trochę daleko go wieźć, ale
byłoby to możliwe. Dobrze zapakować i przykleić taśmą do
oparcia tylnego siedzenia. Jak pięknie by wyglądał na tarasie.
Natomiast
raczej nie chciałabym mieć charakterystycznych donic – głów.
Taki czerep to trochę makabryczne. Wyraziste oczy, usta, nos, uszy,
a góra głowy ścięta i wyrastają z niej kwiatki.
Jak patrzę na te zdjęcia, to zaczyna mi się wydawać, że może jednak ładnie by wyglądały przy białych kolumnach mojego ganku. Tylko musiałabym znaleźć jakieś pogodne twarzyczki. Lub może groźne, żeby odstraszały intruzów.
Kupiłyśmy
kilka półmisków i talerzy do zdjęć sycylijskich potraw, jakie
robi moja córka. Kilka przepisów sobie przyswoiłam i przygotowuję czasami. Pychota. Jak na przykład makaron z borragine, czyli z
ogórecznikiem. Ogórecznik przywiozłam z mojego ogrodu. Wyszło
naprawdę smaczne. Na wiosnę znowu zasieję ogórecznik, bo zebrałam
nasiona i czekają.
Makaron z borragine |
Z
Santo Stefano pojechałyśmy w głąb wyspy. Z nadmorskiej
Settentrionale Sicula czyli SS 113 , przed Finale skręciłyśmy w SP
(Strada provinciale) 52. Po prawej stronie wysoko na górze widać
Pollinę. Muszę tam pojechać, bo uwielbiam takie wysoko położone
miasteczka. Jednak moja córka nie przepada za serpentynami, więc
wybrałyśmy inną drogę. To że nieco kręta to nic, tutaj
wszystkie drogi takie. Ale w pewnym momencie rośliny przerosły
asfalt. Widok zaskakujący, ale tutaj dość częsty.
Droga zrobiła
się bardzo zniszczona – pęknięcia jezdni, zagłębienia, brak asfaltu, ogromne wyboje. Wolniutko i zygzakiem. Myślę, że to wynik
działania wody, która bywa tutaj albo nieobecna (latem), albo w
ogromnych ilościach (zimą). Zimą również jest tu śnieg,
przecież to góry – Madonie, gdzie można nawet jeździć na
nartach. Mogły być też jakieś ruchy ziemi. Terremoto to na Sycylii nic dziwnego.
Po drodze San Mauro Castelverde. Piękne górskie widoki, z
rzadka jakieś zabudowania, pasące się bydło, znikomy ruch.
I tak
aż do Gangi. Przy równoległej drodze jest śliczne Castelbuono,
gdzie jeździ się po wyroby Fiasconaro – najlepsze torroncini,
skórkę pomarańczową w czekoladzie i panettone (najlepsze to z
manną). Ale w Castelbuono bywamy bardzo często, więc teraz inna
droga.
Gangi
leży na czubku wzgórza i jest to bardzo fotogeniczny widok. W
środku miasteczka nigdy nie byłam. Jest jakaś stara wieża,
konwent, wąskie uliczki i piękne widoki na okolicę z tarasowo
położonych ulic.
My
jechałyśmy dalej, do Bompietro, gdzie znajduje się wytwórnia serów,
podobno świetnych. Ale nikt nie odpowiadał od dawna na telefon, a
strona www. była nieaktywna. Pojechałyśmy więc sprawdzić.
Skoro byłyśmy niedaleko. Znalazłyśmy serowarnię już poza miasteczkiem. Zamknięta na
głucho, ale na jej terenie parkowały samochody, więc chyba coś tu się dzieje. Na dzwonek przy
bramie nikt jednak nie reagował. Stojący opodal patrol policji nie
był stąd, więc nie wiedzieli czy jest kiedykolwiek czynne. Ale powiedzieli, że wjeżdżał tam niedawno samochód.
Z
serów więc nici. Zaglądałyśmy do sklepów po drodze, ale też
nic nie było. Szukając sklepu z serami wjechałyśmy do
Almeny. Małe miasteczko, przedwieczorna pora, mężczyźni w barze i
przed barem, oczy z zaciekawieniem śledzące obcy samochód na obcej
rejestracji. Zaraz mi się skojarzyło inne miasteczko, do którego
trafiłyśmy wieczorem jadąc na skróty z Corleone do Palermo. Wtedy
już był wieczór, za chwilę pora kolacji, centralny placyk
wypełniony rozmawiającymi, palącymi papierosy mężczyznami w ciemnych ubraniach. Ani
jednej kobiety, oprócz staruszki która właśnie wyszła z kościoła
i przemykała bokiem do domu. Kobiety w kuchniach, z których
dobiegały smakowite zapachy. Tak wygląda interior Sycylii. Nie
pamiętam nazwy tamtego miasteczka, ale będę zawsze pamiętać tę
atmosferę.
Po południu w Almenie |
Ostatniego
dnia na Sycylii, 29 października, termometr wskazywał 29 stopni.
Pełnia lata. Na październikowej pogodzie jeszcze się nie
zawiodłam. Aż tak gorąco to na ogół nie było, ale tak 25-26
stopni, więc w sam raz dla człowieka z północy.
W
ten upalny dzień ruszyłyśmy drogą SS 624 w kierunku Sciacci, ale
tam nie dojechałyśmy. Skręciłyśmy na wschód drogą 188 nad Lago
Arancio a później do Sambuca di Sicilia. Miasteczko oczywiście na
górze, główna ulica wspina się dość stromo, każda z
odchodzących w bok kończy się górskim krajobrazem.
Leniwa
atmosfera sjesty, bo dojechałyśmy tam w południe. Domy z miękkiego
piaskowca powyszczerbianego przez czas. A na domach piękne balkony z
ozdobnymi podporami. Prawie jak w Noto. Tamte balkony ogląda
każdy kto zwiedza Sycylię, o tych w Sambuca nikt pewno nie
słyszał. Mieszkańcy też ich nie zauważają, bo są tu od zawsze,
tak jak stare domy. Mężczyźni stojący przed barem wyrażali
zdziwienie, co ja uwieczniam na zdjęciach. Ale sprawiło im widoczną
przyjemność, gdy powiedziałam, że to jest piękne.
Salita (czyli wspinaczka, słowo częste w całych Włoszech) zakończyła się na ogromnym tarasie widokowym, na którego środku
stoją starożytne kolumny. Piękne miejsce – rozległy widok na
całą okolicę, aż po nieodległe góry. Warto tu przyjechać.
Później
dalej na wschód drogą 188 w kierunku Chiusa Sclafani. Po drodze
wysoko na górze Giuliana, ale nie tym razem. Choć zawsze mam ochotę wjechać do takiego miasteczka na górze. Pomimo, że nieraz miałam dość ekstremalne przeżycia.
Naszym celem było
Palazzo Adriano. Droga kręta, malownicza, górskie krajobrazy w
kolorach ziemi. Na wiosnę jest tu zielono i bardziej kolorowo, ale
pod koniec jesieni, po upalnym suchym lecie, wszystko już zaschło.
Winnice już po zbiorach, z żółknącymi liśćmi.
W
Palazzo Adriano, a raczej w jego okolicy, miałyśmy do obejrzenia
agriturismo i oczywiście sery. Agriturismo Casale Borgia, okazało
się bardzo przyjemnym miejscem. Specjalizuje się w kuchni
albańskiej, na tym terenie mieszka dużo ludności pochodzenia
albańskiego. Ale nie była to pora na posiłek, więc nic nie
zjadłyśmy. Właścicielka oprowadziła nas wszędzie. Poznałyśmy
też miejscową oślicę, stanowiącą niewątpliwą atrakcję dla
gości, bo można na niej zrobić sobie wycieczkę. Na pytanie o imię
zwierzęcia signora oświadczyła – oczywiście Lukrecja.
Palermitańskie rodziny lubią w weekend pojechać przynajmniej na obiad do
pobliskiego agriturismo, albo restauracji w małym miasteczku. Trochę
ruchu, trochę przyrody i najczęściej smaczne oraz obfite jedzenie.
Moja córka z mężem na ogół wybiera się w miejsce gdzie można
również przyjemnie przenocować. Dwa tygodnie później byli w
Palazzo Adriano i wrócili bardzo zadowoleni.
Z
serami było gorzej. Wąską górską drogą, a raczej dróżką na
jeden samochód, dojechałyśmy do Azienda Amato sprzedającej sery
pod ładną nazwą „Le Vie dei Formaggi”. Pasły się stada
owiec, dostarczycielek mleka na ser, ale budynek był zamknięty i
pomimo głośnego szczekania psów nikt nawet nie wyjrzał. Te psy
nas przede wszystkim odstraszyły, wolałyśmy nie wychodzić z samochodu.
Asfalt dawno się skończył a droga właśnie dobiegała końca,
jechanie dalej groziło uszkodzeniem zawieszenia.
Samo
Palazzo Adriano to urokliwe średniowieczne miasteczko na wzgórzu.
Góruje nad nim zamek z epoki Burbonów. Duży plac (ten od Cinema
Paradiso) z piękną fontanną z 1600 r , dookoła najważniejsze
budynki - kościoły i municipio. Wszystko z jasnego kamienia.
Parę
wąskich uliczek, którymi w cieniu można pospacerować. Obskurny
bar, w którym dają wyborne espresso za 70 centów. To cena
spotykana tylko na głębokiej prowincji. Standardem jest 1 euro, a
na północy jeszcze więcej. W Palazzo Adriano (filmowym Giancaldo)
kręcono w 1988 r nagrodzony wieloma nagrodami (również Oscarem)
film Giuseppe Tornatore – Cinema Paradiso. W budynku municipio
jest niewielkie muzeum a w nim zbiór fotografii „Nuovo Cinema
Paradiso”. Odbywają się też różne imprezy i spotkania branży
filmowej, jak chociażby grudniowa „La Piazza e Mia”.
Poza
Palazzo Adriano jeszcze kilka innych sycylijskich miast było tłem
filmowym – Bagheria, Castelbuono, Lascari, Chiusa Sclafani, Santa
Flavia, San Nicola L'Arena, Termini Imerese, Cefalu.
Później
przez położone, jak tu większość, na wzgórzu Prizzi
dojechałyśmy do SS 189 łączącej Agrigento z Palermo. To już
bardzo cywilizowana szeroka droga. Ale ja najbardziej lubię te
boczne, nawet mocno wyboiste, na których nie można za bardzo
przyspieszyć, ale za to można napaść oczy krajobrazami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz