czwartek, 19 września 2013

Ritorno

W piątek, 13 września (dzień urodzin mojej włoskiej córki) Italia pożegnała mnie słońcem i zapachem fermentujących winogron. Widziałam po drodze kombajn zbierający winogrona na dużej plantacji. Po raz pierwszy we Włoszech. Technika wszędzie wypiera ludzi.
Po drogach krążyły traktory ciągnące do przetwórni wyładowane winogronami przyczepy . Nawet  widziałam kolejkę pojazdów z winogronami. Tak jak u nas kiedyś (i czasami teraz) przed punktami skupu.

Przed Cantina Valdadige (Trentino)
Zrobiłam winne zakupy. Najpierw w Rovereto w Cantine Longariva. Mają tam wyśmienite wina. Dosyć drogie, ale naprawdę pyszne i inne od tych z półek supermarketów. W Cantine Isera kupiłam moje tegoroczne odkrycie - Marzemino d'Isera Etichieta Verde. Pychota. I jeszcze kilka innych zarówno czerwonych jak i białych, żeby popróbować. W enotece wielkiej winiarni Cavit pod Trento zaopatrzyłam się w Teroldego Rotaliano Mastri Vernacoli, które kupiłam w ubiegłym roku i okazało się bardzo smaczne. Spisałam wszystko z etykiety przed wyrzuceniem ostatniej butelki i znalazłam to samo. Wiozę ponad 40 butelek , przede wszystkim z Trentino. Są tu świetne wina, w Polsce mało znane.

W Cantine Longariva w Rovereto
Na Brennerze wypiłam ostatnie dobre espresso i przeczołgałam się przez Austrię. Piszę przeczołgałam, bo jeżeli nie jedzie się autostradą, to na zwykłych pięknych drogach tempo jest żółwie. Nie dość, że ciągle wsie i miasteczka (ograniczenia szybkości i czasami fotoradary), to mnóstwo prac modernizacyjnych, a na dodatek co chwila coś wartego sfotografowania.
W okolicach Innsbrucka na górach pojawił się świeży śnieg. Gdy dojeżdżałam do Kufstein deszcz zaczął na dobre padać. Normalka, jechałam przecież do Reit im Winkl w Bawarii.       

Reit im Winkl, bajkowe miasteczko. Tak śliczne, że aż kiczowate
        Myślałam, że wreszcie uda mi się zobaczyć Reit w słońcu. Nic z tego. Wieczorem gdy szukalam kartoflanej sałatki nawet mżyło, rano na chwilę słońce wyjrzało, ale gdy wyszłam z hotelu, żeby porobić zdjęcia, to niestety bezpowrotnie schowało się za chmury. I tak było przez cały dzień. Jechałam przez tereny niezwykle malownicze i pełne pięknych malowanych i ukwieconych domów, spaśnych stodół i obór. Ale zdjęcia będą mało barwne.
Trafiłam na bawarski ślub. Fajna sprawa.  Tak lubię Bawarię. Podoba mi się bardzo, że chodzą tutaj w swoich strojach regionalnych. I w miastach i na wsi. U nas tylko zespoły ludowe. Chciałabym znać lepiej niemiecki, żeby czuć się tu swobodniej. Zima długa, może uda mi się trochę pouczyć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz