środa, 3 kwietnia 2013

Alpejskie drogi do Italii




 Alpy są jak narkotyk, kto zajrzał w nie głębiej, będzie wracał choć na trochę. W drodze do Włoch przejechałam kilka alpejskich tras poza autostradami. Pierwsza prowadziła od Monachium, przez Garmisch Partenkirchen, obok Zugspitze, potem wzdłuż Innu przez Austrię i Passo di Resia do Włoch. Zaraz po przekroczeniu granicy włoskiej w dolinie pojawia się piękne jezioro - Lago di Resia. Kiedyś w dolinie Górnej Adygi  w pobliżu przełęczy Resia były trzy oddzielne jeziora - Lago di Resia, Lago di Mezzo i Lago di San Valentino alla Muta. Po wybudowaniu w 1950 r (pierwsze prace zaczęły się jeszcze przed wojną) zapory na rzece dwa pierwsze się połączyły i utworzyły jezioro o długości 6 km. Szerokość nie przekracza 1 km. Podczas napełniania jeziora zalana została większa część miejscowości Curon Venosta. Teraz z wody wystaje tylko wieża starego kościoła (z połowy trzynastego wieku). Jest to nabardziej charakterystyczny i znany widok. Na brzegu naprzeciwko jest parking, wszyscy zatrzymują się i robią zdjęcia. Zimą można dojść do wieży po lodzie. Podobno czasami słychać bijące dzwony. Właśnie zimą.
Wieża wygląda ładniej w słoneczny dzień. We wrześniu 2011 r było akurat pochmurno i robiło się coraz bardziej im bliżej byłyśmy Passo dello Stelvio. Na szczęście jechałam tam również w słońcu. Cudowne widoki, droga wzdłuż rzeki, dookoła alpejskie szczyty, w maju jeszcze w śniegu, we wrześniu czasami już z nowym śniegiem.
Ukwiecone alpejskie łąki i ta kipiąca zieleń. Prześliczne miasteczka - San Valentino alla Muta, Malles Venosta z niedalekim klasztorem di Monte Maria bielejącym na stoku góry, Sluderno i Castello Coira w górze nad drogą.
Castello Coira
Zawsze jest za mało czasu, żeby wszystko dokładnie zwiedzić. Ale pocieszam się, że przecież to nie ostatni raz. Jak będę chciała to pojadę tędy znowu za kilka miesięcy. I oczywiście zobaczę coś nowego, pięknego i znowu nie będę miała dosyć.   
Już niedaleko Passo dello Stelvio. Czy dostrzeżemy je we mgle? Wrzesień 2011
W ubiegłym roku we wrześniu pojechałam do Włoch inną drogą - przez Grossglockner Hochalpenstrasse. Niestety pogoda była pochmurna, ale pomimo to nie było żal  32 euro, które trzeba zapłacić za przejazd tą drogą (w tym roku już 33 €). Nocleg w Fusch, u podnóża Wysokich Taurów, na południe od Salzburga. Świetnie się śpi w stylowym pensjonacie, gdy tuż obok pędzi po kamieniach górska rzeczka. Doskonała kołysanka. Austriackie rodzinne hotele i pensjonaty są urocze. W Fusch w hotelu Lampenhausl w recepcji obok przyjmującej gości właścicielki spało słodko niemowlę. Na stoliku w restauracji stała tabliczka z moim nazwiskiem. To takie miłe uczucie, że jesteś oczekiwanym gościem, o którego trzeba zadbać. Całe Alpy są pełne takich urokliwych hotelików. Za dwuosobowy pokój ze śniadaniem trzeba zapłacić od 50 do 56 euro, conajmniej. Czasami tylko uda się trafić coś poniżej 50 €. Wyspecjalizowałam się w znajdowaniu i rezerwowaniu tanich a dobrych noclegów,  na ogół trzeba wydać tylko około 22-23 € za osobę za noc. Ale to już osobny temat. Wracam do Alp, na Grossglockner Hochalpenstrasse. Nazwa jest ciężka do zapamiętania i wymówienia, ale już ją opanowałam, choć zawsze muszę się skupić, żeby czegoś nie zgubić lub nie przekręcić.Tak jak zawsze język zawiązuje się w supełek przy wymawianiu nazwy francuskiej zupy rybnej z Lazurowego Wybrzeża - bouillabaisse.
Trasa  została nazwana od najwyższego szczytu Austrii - Grossglockner - 3798 m n.p.m., w pobliżu którego biegnie. Ośnieżona góra cały czas nam towarzyszy. Na  szczycie,  w 25 rocznicę ślubu cesarza Franciszka Józefa z Elżbietą (Sissi), ustawiono wielki żelazny krzyż.
Hochalpenstrasse wije się przez 48 km (36 tornante), bardzo wysoko, dochodzi do wysokości 2504 m n.p.m. na przełęczy Hochtor. Kilka kilometrów w bok prowadzi odnoga drogi do lodowca Pasterzen. To niesamowite wrażenie znaleźć się tak blisko lodowca. Wygląda jak wielka biała zamarznięta rzeka spływająca ze stoku góry. I wszędzie tabliczki  żeby uważać na świstaki, bardzo tu liczne.

Chcę zobaczyć to w słońcu, więc w tym roku w maju jeszcze raz przejadę Grossglockner Hochalpenstrasse. Mam nadzieję, że tym razem chmury będą daleko. Jak się jest gdzieś pierwszy raz to wiele rzeczy umyka, lubię więc wracać w te same miejsca, żeby utrwalić wrażenia, dołączyć nowe. Dlatego robię setki, tysiące zdjęć, żeby potem wracać i znajdować na zdjęciach coś co przeoczyłam, co nie zostało w pamięci.


Za Grossglockner Hochlpenstrasse dojeżdża się do Lienzu, stamtąd do granicy włoskiej w Dobbiaco. Po austriackiej stronie należy zatankować samochód do pełna, bo benzyna w Austrii jest znacznie tańsza. A potem we włoskie Alpy. Można pojechać przez Cortina d'Ampezzo, przełęcze  Falzarego i Pordoi, do Cavalese i dalej do Trento. Można do Brunico i stamtąd na południe drogą 244, nie zapominając wstąpić do San Cassiano po wyśmienite sery. Warto zatrzymać się na dłużej w jakimś uroczym alpejskim miasteczku z malowanymi domami, świetnym jedzeniem i winem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz