czwartek, 4 kwietnia 2013

Campo Imperatore, cudownie piękne pustkowie




Odkryłam ten cud natury w 2004 roku. Na zachód od L'Aquilii , u podnóża najwyższego pasma Apeninów Gran Sasso , rozciąga się płaskowyż zwany Campo Imperatore.  Jest on częścią Parco Nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga. Płaskowyż rozciąga się na wysokości ponad 1400 m n.p.m aż do poziomu 2130 m n.p.m. Tam kończy się droga, przy obserwatorium astronomicznym, wyciągu narciarskim i starym hotelu. To ten hotel najbardziej przyciąga turystów.



Zbudowany w latach trzydziestych XX wieku, byłby jednym z wielu miejsc, gdzie zatrzymują się turyści gdyby nie to , że na przełomie sierpnia i września 1943 był tu uwięziony Benito Mussolini.  Mieszkał w pokoju 202 na drugim piętrze, jest tam teraz niewielkie muzeum. 12 września został jednak oswobodzony przez niemieckich sojuszników. Komandosi pod wodzą kapitana SS Otto Skorzenego odbili upadłego dyktatora. Operacja  "Dąb" była przeprowadzona błyskawicznie - po 12 minutach od wylądowania spadochroniarzy Duce był wolny. Bez jednego strzału. Wielu Włochów ma pewien sentyment do Mussoliniego, więc to związane z nim miejsce jest chętnie odwiedzane.
      Na początku czerwca ubiegłego roku miałam szczęście do pogody na Campo. Gdy dzień wcześniej zjechałam w Civitavecchia z promu, którym przypłynęlam z Palermo lało. Cały dzień  był deszczowy, więc już się zastanawiałam czy nie zmienić planów.  Miałam jednak zarezerwowany nocleg w Filetto, skąd droga prowadziła w głąb Campo Imperatore. Rano obudziło mnie słońce i ruszyłam przed siebie. Bo na Campo jest trochę dróg oznakowanych, ale mnóstwo, na których jedynym drogowskazem jest słońce i posrebrzany śniegiem łańcuch Gran Sasso.
Campo Imperatore jest rozległe, ma 18 km długości i  8 szerokości. Cudownie piękne pustkowie. Na obrzeżach znajduje się kilka miejscowości - Castel del Monte, Santo Stefano di Sessanio, Barisciano, Filetto, Calascio i Rocca Calascio z najwyżej położoną twierdzą (1460 m n.p.m). Ale wnętrze Campo latem to zieleń łąk, dywany kwiatów, skały i nieliczne drzewa. Trafiają się stada krów i owiec przemieszczające się od wodopoju do wodopoju.  Trafiłam też na coś na kształt gospodarstwa. Wodopoje, kawałek ogrodzenia, jeden budynek z wytwórnią serów. Pysznych, ale bardzo drogich. Liczy się atrakcyjność miejsca. Chciałam kupić pół serowego krążka, ale pasterze upierali się, że nie będą przekrawać, teraz nie sezon więc kto im tę drugą połowę kupi. I nic nie sprzedali. Ser kupiłam w Santo Stefano di Sessanio u przemiłego Albańczyka z talentem do handlu. Do tej pory pamiętam jego smak. Delektowałam się nim codziennie po trochu, do końca podróży.
Byłam na Campo już kilka razy i zawsze było tam pusto, z rzadka pokazał się jakiś samochód. A tym razem ruch jak na Marszłkowskiej. Mnóstwo samochodów parkujących przy drodze i ludzie wędrujący po pagórkach, wpatrujacy się w ziemię. Czegoś szukają. Może trufli, pomyślałam w pierwszej chwili, ale to przecież nie sezon na te smakowite pachnidła.
Więc gdy zobaczyłam stojącego przy samochodzie mężczyznę zapytałam, czego tu szukają. Grzybów. Otworzył bagażnik i pokazał swoje zbiory. Nie pamiętam nazwy tych  grzybów, ale przypominają nasze mazurskie kołpaki inaczej turki. Szkoda, że musiałam jechać dalej, bo też bym chętnie pozbierała.
Widoki zapierają dech w piersiach.



W maju można na Campo Imperatore porzucać się śnieżkami. Śnieg leży przy drodze. Gdy przyjechałyśmy tu pierwszy raz, byłyśmy tym kontrastem zafascynowane. Zaspa a obok łąka pełna kolorowych kwiatów.
Zima tu jest długa i obfitująca w śniegi. Podobno są nawet miejsca, gdzie tempetatura spada do minus 25 stopni. Na pewno nie zobaczę Campo zimą, bo drogi tutaj przez kilka miesięcy są raczej nieprzejezdne, ale musi być  pięknie. Co prawda po naszej tegorocznej wiosennej zimie wolałabym długo nie widzieć śniegu. Ale jutro na pewno przez okno zobaczę.

Śnieg przy drodze, początek czerwca
Ostatnie zdjęcie jest bardzo charakterystyczne dla włoskich gór. Gdy tylko zaczynają się góry zaraz pojawiają się cykliści. Włosi uwielbiają katować się na górskich podjazdach. Na rowerku do sklepu nie jeżdżą tak jak na polskiej wsi. W obcisłym kostiumie ruszają na górskie drogi.
Marzę o tym, żeby pojechać na Campo na dłużej. Zamieszkać w B&B Gran Sasso w Filetto i zwiedzić wszystkie drogi w okolicy, a także pojechać nad pobliskie Lago di Campotosto. Odnaleźć Fonte Vetica, gdzie przed prawie stu laty październikowa lawina zasypała pasterza, jego dwóch synków i 5 tys owiec.To tragiczne wydarzenie upamiętnia pomnik - w bezkresie Campo pojawiają się białe figury. Przejmujące wrażenie. Jeszcze raz pochodzić wąskimi uliczkami Santo Stefano di Sessanio. Kupić ser i wino, posiedzieć na wygrzanym kamiennym murku.
                        















Kiedyś to zrealizuję. A stamtąd na Piano Grande i w Monti Sibillini.

2 komentarze:

  1. Piękna relacja. Wybieram się tam z plecakiem w czerwcu. pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli z plecakiem na piechotę, to będzie nużące. Przydałby się chociaż rower. Chyba najfajniej byłoby na rowerze. W czerwcu Campo jest jeszcze bardziej ukwiecone. Życzę wspaniałych wrażeń a przede wszystkim dobrej pogody, bo jest ona niestety w tym roku we Włoszech bardzo deszczowa i na pewno nie sprzyja pieszym wędrówkom. Takiego gradu i ulew jeszcze nigdy nie doświadczyłam w Italii jak w ciągu ostatnich kilku dni. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń